niedziela, 3 lutego 2013

Martini, westchnienie i po krzyku!



                    Mogłoby się zdawać, że będzie wierzyć infantylnie w każde słowo, że będzie w nieskończoność czekać, bo przecież kochała. Cisza jednak przeważyła, a ona okazała się, w tym wszystkim, bardzo mądrą kobietą. To nic, że serce ciągnie w jego stronę, rozum tym razem wygrał tą bitwę. A może po prostu pewne fakty poskładane w całość zasądziły nad ostatecznym rozpoznaniem się w sprawie? Jeszcze nie tak dawno zmagała się z okrutnym mrozem na plaży, a teraz spokojnie popija Martini. Nie przeraża ją nawet to, że jest środek nocy. Chce dokładnie zapamiętać tą chwilę, w której przyszło olśnienie. W której przyszła siła, w zasadzie  nie wiadomo skąd, na podjęcie ostatecznej decyzji. Cudowne, nie do opisania uczucie, rozlało się w niej jak każda kropla popijanego trunku. Zamyka oczy, oddaje się chwili i z lekkim uśmiechem na twarzy bierze głęboki oddech. Wolna. Nie myślała, że tak bardzo będzie cieszyć się z tego uczucia. Wcześniej była przerażona na samą myśl o rozstaniu, a teraz? Teraz wreszcie, bez lęku może powiedzieć żegnaj. Czyżby przestała kochać? Tak nagle? Tak nagle się nie da przestać kochać. Można by powiedzieć, że prawdziwe uczucie miłości nigdy nie gaśnie, a u niej cała miłość, którą do tej pory obdarowywała jego, wezbrała i rozlała się ciepłem po jej poszarpanym sercu, przynosząc nieopisaną ulgę. Pomyślała, że nie żałuje żadnej chwili. Uczucie zostanie w niej zapewne bardzo długo. Ten sentyment do cudownych chwil. Dzięki temu zrozumiała, że tak naprawdę potrafi jeszcze kochać i to całą sobą, całym swym sercem. W duszy dziękowała mu za to. 
           Ostatni łyk Martini przełknęła z pełną satysfakcją. Ułożyła się wygodnie, przykładając głowę do poduszki, a lekki uśmiech na twarzy rozpromieniał ją teraz najjaśniej jak tylko można. Kocham, pomyślała, ale już tylko we wspomnieniach.

sobota, 2 lutego 2013

A może by tak wymrozić serce?

             Nie była to zbyt dobra pogoda na spacer. Cholernie zimno, myśleć się nie da, a  przecież po to ona się tu wlokła prawie godzinę autem przy takiej pogodzie. W ogóle co za pomysł z tą plażą? Wszędzie biało, wody nie widać, już nie mówiąc o kojącym jej szumie, którego również niezbyt słychać, bo bębny zamarznięte. No ale musiała się ruszać, żeby nie zamarznąć stając się częścią tego cholernie kamczackiego krajobrazu. Po dłuższej chwili marszu pod wiatr prawie nie czuła twarzy. Starannie zakrywała jej każdą część,  by jak najmniej ucierpiała z zimna. Gdyby tak można było wystawić na taki mróz mózg czy serce i wymrozić, znieczulić się na pewne rzeczy. No cóż, zapewne nie byłby to jednak dobry pomysł, tym bardziej że znieczuliłoby człowieka na amen. Przystanęła na chwilę, spoglądając na morze. Choć nie widziała wody, wiedziała, że pod tą grubą pokrywą lodu ona tam jest. To samo uczucie miała gdy patrzyła na niego. Szczelnie okryty grubą warstwą bezuczuciowości. Nie mówił nigdy o uczuciach, choć wiedziała, że gdzieś tam siedzą w nim głęboko. I tylko czekała zawsze na to, aż znajdą jakąś drobną szczelinę i wypłyną stęsknione za nią na zewnątrz.                 A może się myliła? Może on taki właśnie jest. Taki zimny w słowie jak ta gruba warstwa lodu na wodzie? Przypomniała sobie jak często płakała, jak często czuła się nieważna, jak zabijało ją każdego dnia pragnienie bycia kochaną.  Jak czekała na jakiś drobny gest, na ciepłe słowo. Ruszyła dalej pod wiatr, jakby chciała samej sobie udowodnić, że da radę, że jeszcze chwilę wytrzyma. Jakby liczyła na to , że wiatr zmieni kierunek. Wiedziała, że to niemożliwe, że są rzeczy nie do przeskoczenia. Stanęła. Odwróciła się placami do wiatru. Chwyciła oddech. Tak naprawdę od zawsze wiedziała jak to wszystko wygląda. Sama tego chciała. Wszystko było dobrze, dopóki jej serce pewnego dnia się nie obudziło. Dopóki nie zatęskniła całą sobą. Wtedy w niej coś pękło. Przestała być silna i myśleć logicznie. Całym sercem pragnęła być przy nim. Każda jej myśl wędrowała wokół niego. Każde wspomnienie o nim budziło się gdy zamykała oczy, a teraz stoi tutaj, na cholernie zimnym mrozie, myśląc, że nie da już dłużej rady iść pod wiatr, że jest zmęczona. Najchętniej położyłaby się właśnie tutaj i zasnęła. W końcu zawróciła. Czyżby się poddała? Czy wszystko co do tej pory dała z siebie miało by być tak po prostu przekreślone, zostawione? Nie. Nie potrafiła go zostawić. Kochała, ale nie była kochana. To najgorszy scenariusz napisany dla niej. Nie zasłużyła sobie. 
           Wsiadając do samochodu wiedziała już, że czas niczego nie zmieni, a jej serce tak naprawdę należy tylko do niej i nie warto ofiarować je komuś kto go nie chce.   

środa, 28 listopada 2012

Idę, stoję, siadam, leżę...



          Idę powoli, wiatr sypie piaskiem w oczy. Podnoszę dłoń i z przymrużonymi oczami patrzę przed siebie. Czasami się odwracam, by twarz odpoczęła od ciosów małych ziarenek. Jedno ziarno jest zbyt małe, by wyrządzić krzywdę, lecz cała ich armia sprawia ból atakując w tym samym momencie. Czasami siadam i z podkurczonymi nogami wtulam się w siebie. Wsłuchuję się w bicie serca, które raz po raz wystukuje rytm mojego życia. Czasami siedzę zbyt długo i czekam, aż przejdzie wiatr, aż przestanie padać, aż słońce nie będzie grzało zbyt mocno. Czekając, widzę jak przelatują mi przez palce chwile, których już nie odzyskam. Chwile tak ulotne, że niektóre zdarzają się tylko raz podczas całej drogi. Podnoszę się i powoli ruszam dalej. Po drodze wszystko się zmienia. Od krajobrazu poprzez pogodę, aż do zmiany samej siebie. Czasami zatrzymuję się zauroczona czyimś spojrzeniem lub wsłuchana w rytmiczną melodię natury. Znowu siadam, zmęczona trudem podróży. Zamykam oczy, lecz nadal czuję zapach kurzu na drodze. Nadal słyszę zmagania i jęki innych podróżnych. Czasami czuję strach. Strach przed tym co będzie, który nie pozwala mi iść do przodu. Odwracam się. Spoglądam ukradkiem przez ramię. Nic. Z powrotem z przymrużonymi oczami spoglądam przed siebie. Niewiele dostrzegam. Wiatr nadal zatacza kłęby kurzu na drodze. Stawiam krok. Nie ważne jak długo będę szła. Ważne w jaki sposób przejdę moją drogę.

czwartek, 22 listopada 2012

GZP czyli Gwiazda Zbytniej Prostoty



- Puk, Puk!
- Kto tam?
- Jestem tym kim Ty Jesteś
- Kim jestem?
- Zbytnią prostotą

                       Znasz wszystkie moje potknięcia, znasz wszystkie moje radości, znasz wszystkie moje krzyki. Kim jesteś? Życiem. Życiem radosnym gdy śmieję się do świata i innych, życiem zakochanym, gdy przychodzi bliska osoba, życiem płaczącym, gdy ta bliska osoba rani, życiem pełnym miłości do dzieci, aż wreszcie życiem bardzo bolesnym, gdy upadam i nie mam siły wstać.  Niepotrzebnie czasami sprawiasz mi mały prezent w postaci różowych okularów. One, sprawiając, że świat nabiera barw, zniekształcają rzeczywistość pokazując ją  w zbytniej prostocie. Jeśli ktoś pisze, myślimy że o nas myśli, jeśli ktoś przytula, myślimy , że lubi, jeśli całuje i oddaje całego siebie, myślimy że kocha. Rzeczywistość jest niestety bardziej okrutna. Gdy nasze okulary gdzieś się zapodzieją, bądź ktoś z trzaskiem je rozdepce jak wstrętnego karalucha, to zaczynamy widzieć świat takim jaki naprawdę jest. Jeśli ktoś pisze, to coś potrzebuje, jeśli przytula to pożąda, jeśli całuje i oddaje siebie to zaspokaja swoje potrzeby. 
                      Życie, czasem okrutnie nas doświadcza, ale zawsze są to kolejne doświadczenia prowadzące ku późniejszemu rozsądkowi. Chyba, że znowu zapuka coś do drzwi…

P.s. Dla wtajemniczonych - Zbytnia Prostota, synonim słowa Naiwność :)

środa, 31 października 2012

Nie potrzeba mi



            Smutne piosenki są dobre przy wbijaniu gwoździ do własnej trumny. Pierwszy akord, puk, drugi akord, puk, trzeci akord i gwóźdź wszedł. Jeszcze parę piosenek, paczka gwoździ i możemy się pochwalić całkiem porządnym pudłem, w którym wystarczy się położyć i zamknąć oczy.
        Równowaga w życiu polega na wypośrodkowaniu własnego dystansu do świata. Zarówno dobre jak i złe rzeczy uczą nas dojrzałości w postrzeganiu spraw wokół. Zakreślają w nas nieścieralny ślad, który możemy nazwać doświadczeniem, co pociąga również za sobą pewną odporność na rzeczywistość. Jedni uczą się dłużej, inni szybciej. Ile razy można się nabrać na tą samą rzecz? Ile razy jeszcze potrzeba uderzyć głową w mur, żeby stwierdzić, że to boli? Niby wcześniejsze doświadczenia uczą nas, a przynajmniej otwierają oczy na pewne rzeczy, a i tak stajemy przed tym przysłowiowym murem, i kolejny raz z rozmachem stykamy nasze czoło z cegłą. Nie uczymy się, czy nie chcemy? Jeśli chodzi o uczucia to raczej wierzymy, że tym razem uderzenie w mur nie zaboli. W sercach pielęgnujemy nadzieję na szczęście, lub zamykamy je na klucz. Tak czy tak, przychodzi prędzej czy później dzień, w którym albo nas zabolą otwarte drzwi, bo wejdą niewłaściwe osoby, albo z racji, że zamknięte, nie wejdzie nigdy nikt. Tutaj właśnie trzeba nabrać dystansu do siebie, do innych i choć drzwi zostawić przymknięte, to zawsze nasłuchiwać czy czasem ktoś nie zapuka.
           Przy trzeciej piosence i przy poobijanych palcach przy wbijaniu, stwierdzam, że nie warto. Nie potrzeba mi tego pudła, a tym bardziej nie potrzeba mi ludzi, którzy sprawiają, że sięgam po gwoździe.